Jak karnawał – to i Dionizos. Według jednej z mitologicznych wersji – narodził się, bo kiedy jego matka śmiertelniczka- Samele-  spłonęła kiedy ujrzała Zeusa ( swojego kochanka oczywiście) w boskiej postaci, ten uratował dziecko – zaszywając je w swoim udzie.( za każdym razem zachwycają mnie te chore historie) . Po kilku niesamowitych zapewne miesiącach pół- bóg się „narodził”.

Inne wersje są jeszcze bardziej pokręcone…

Druga: Nasz bohater był synem Zeusa i Persefony, która z kolei władała światem podziemnym. Niestety – na jego życie czyhała zazdrosna i mroczna Hera. Posłała tytanów, żeby rozszarpały niemowlę na kawałki. Ojciec się starał, ale nie zdążył go uratować i wszystkie kawałki małego Dionizosa zostały zeżarte – z wyjątkiem serca. Zeus postanowił „odtworzyć” z niego syna i wpakował go w Samele. Niektóre – mroczniejsze źródła podają, że miała je zjeść…

Co by tu nie mówić – ciężki początek.

Potem było jednak lepiej i w końcu to podobno Dionizos odkrył wino i był szczerym orędownikiem – pijaństwa, rozpusty. W mitologii greckiej to bóg płodności, dzikiej natury i winnej latorośli.

Można sobie wyobrazić – co działo się podczas Dionizji. Teraz mamy karnawał, ale (niestety) zabawy są w nieco innym stylu… Na pewno uprawia się tutaj rozpustę kulinarną…